Wróciłem….

Po 6 latach wróciłem do Irlandii…

Ten blog się zaczął na krótko przed moim wyjazdem. Mineło 6 lat – w których nie było ani jednego miesiąca, kiedy nie wyrzucałem sobie błędnie podjętej decyzji. Polska przyniosła mi rozczarowanie i długi. Nie tylko, bo było też troche jasnych chwil, ale w wiekszosci… Nie chcę psioczyć na kraj – może to ja nie nadaje się do tego, by w nim żyć, bo znam takich, którzy radzą sobie całkiem całkiem. Niewielu wprawdzie but still.
Nie jestem w stanie opisać wzruszenia, jakie poczułem gdy z okien promu zobaczyłem Howth. A kiedy stanąłem pod Szpilą, gdy wszędzie dookoła widziałem znajome miejsca, gdy wspomnienia pchały się do głowy stadami – wzruszenie wylało mi się z oczu…
Wróciłem.
Do domu.

 

Bremerhaven begin…

Dojechałem.

Oczywiście byłbym chory, gdybym nie miał żadnych przygód po drodze 🙂 Zaraz za Swieckiem, juz po niemieckiej stronie granicy moja Skoda dostojnie sie skopała. Padł alternator, przez jakiś czas jechałem tylko na akumulatorze a pózniej i on zdechł. Na szczęście zdążyłem wtoczyć sie na stacje Shella, gdzie Skoda juz została… Zastanawiałem sie co zrobić, postanowiłem popytać kierowców ciężarówek, czy któryś przypadkiem nie jedzie w moja stronę. No i znalazł sie jeden. Jechał do Danii, wiec zabrał mnie i mój tobół w okolice Hamburga. Tam z kolei pewien uczynny Niemiec podrzucił mnie na stacje kolejowa, skąd z przesiadka w Bremen dotarłem do Bremerhaven. I tak, zamiast dotrzeć na 12 byłem o 16 ale nikt nawet sie nie skrzywił, za to pogratulowano mi determinacji 🙂

Jeszcze tego samego dnia podpisałem umowę i zawieziono mnie do hotelu, żebym odpoczął po tym pełnym wrażeń dniu. Pokój jaki dostałem był mocno taki sobie, ale mnie najbardziej interesowało zeby sie wreszcie wykapać i paść na łóżko 🙂

Następnego dnia rozpoczęło sie moje szkolenie. Pojezdzilem trochę ciężarówka, spinalem przyczepy, ładowałem kontenery BDF. Taka fajna, praktyczna rutyna. Następnego dnia pojechałem na wycieczkę do Bremen po dwa kontenery. Sam (jako kierowca) z uczniem, slabokumajacym angielski… No, rzucono mnie na głęboka wodę, nie powiem…. Naczepy stały na łapach na bardzo nierównym terenie i straciłem mnóstwo czasu, zanim udało sie je poprawnie zamocować. Co ustawiłem trucka do podjazdu, to podczas ruchu teren wynosił go w gore lub w dół i nijak nie szło sie precyzyjnie podstawić. A mój uczeń stał trochę tępo sie gapiąc i dopiero porządnie opieprzony wziął sie do asystowania. W końcu sie udało i ruszyliśmy z powrotem. 

Jestem mile zdziwiony tym, jak łatwo i przyjemnie prowadzi sie ciężarówkę. Po kursie spodziewałem sie wielu problemów a tymczasem jeździłem juz Mercedesem Actrosem oraz Scania i to jest po prostu bajka. Tylko większa niż osobówka. Ta łatwość dobrze wróży w kontekście mojej kariery kierowcy 🙂

W weekend w Bremerhaven odbył sie Sail 2015 – fajne, morskie wydarzenie z wielkimi żaglowcami w roli głównej. Był nawet nasz Dar Młodzieży oraz Pogoria i prezentowały sie super. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie szwedzka, drewniana krypa bojowa (nie znam sie na rodzajach okrętów)

  z rzędem kilku armat na każdej burcie. Swietnie zachowana, samodzielnie przybyła ze Szwecji… Niedaleko stał rownież wielki, rosyjski MIR – sylwetka i gabarytami przypominający Dar Młodzieży. Zdziwiło mnie trochę to, ze na takie wydarzenie rosyjskie matrosy nie przygotowali sobie juz nawet nie galowych, ale choć czystych mundurów… Trochę żal było patrzeć… Za to załoga Daru Młodzieży – normalnie było na czym oko zawiesić 🙂 Mundury jak spod igły, buty jak lusterka. Sama przyjemność. Z egzotycznych kryp była jedna, niewielka przedstawicielka Indian Navy 🙂

Nowy tydzień zaczął sie deszczem, jest chłodno (przyjemnie po polskim Maroko). Miałem dzisiaj jechać do Hamburga, ale dyżurne LKV niestety zostało w warsztacie i wszystko sie przesunie do jutra. Zostało kilka dni tzw. szkolenia a potem powinienem dostać swojego Actrosa i w drogę…

Ciekawym gdzie mnie poniosą koła?

Rośnie we mnie…

…obezwładniająca bezsilność. I gniew. Na tego boga, tego „miłosiernego” i „sprawiedliwego” ojca w niebie, który koniec końców okazuje się mściwym sukinsynem. W ostatnich latach zabierał nam Przyjaciół: Miśka, Sadystę. Miś zaniedbywał się trochę, Sadysta chorował. Płakaliśmy z bólu, szukaliśmy u siebie nawzajem pocieszenia. Śpiewaliśmy „Na mnie już pora” i znów płakaliśmy. Ale teraz zabrał Olka – chłopaka, który cieszył się światem i życiem. Na niego to nie była pora. To nie był jego czas. Jak bezlitosnym „bogiem” trzeba być, żeby zabierać z tego świata takiego człowieka, kiedy dookoła egzystuje mnóstwo patologii, ludzkich pasożytów, złodziei, pedofili… Jak można zabrać człowieka, który miał tyle do zrobienia, dawał radość i dumę. Który świecił takim jasnym światłem.
Rośnie we mnie gniew i rozpacz.
Nie ma żadnego boga.
Nigdy nie było.
Nigdy.
Żadnego.

Szanowny Panie,

Ambasada RP w Pakistanie jest w stałym kontakcie z tutejszymi władzami. Z przekazanych przez władze informacji wynika, że warunki atmosferyczne nie pozwalają obecnie na kontynuowanie poszukiwań. Czynimy starania, by poszukiwania wznowiono, gdy tylko pozwolą na to warunki. W przypadku kolejnych pytań prosimy o kontakt w tej sprawie z Biurem Rzecznika Prasowego MSZ RP rzecznik@msz.gov.pl

Z szacunkiem
Krzysztof Jasiński
Chargé d’Affaires a.i.
Ambasada RP w Pakistanie
Tel.: +92 300 855 0678, fax: +92 51 2600852
www.islamabad.msz.gov.pl

Nie umiem…

…pogodzić się z przerwanymi poszukiwaniami Olka.

Napisałem list do Ambasadora Krzysztofa Jasińskiego:

Szanowny Panie Ambasadorze,

w imieniu zrozpaczonych bliskich oraz przyjaciół Aleksandra Ostrowskiego zwracam się z najgorętszą prośbą o wznowienie poszukiwań zaginionego w sobotę naszego Przyjaciela. Z doniesień prasowych wynika, że ekipa poszukiwawcza była nieliczna i poddała się po jednorazowej próbie odnalezienia Olka. Rozumiem, że warunki pogodowe mogą być niekorzystne ale kluczowym elementem jest tutaj czas. Olek nie jest amatorem, był z pewnością przygotowany na pogarszające się warunki. Nie do zniesienia jest myśl, że być może leży gdzieś w szczelinie, być może ranny lub połamany ale żywy, z nadzieją na ratunek, nie wiedząc, że nikt go już nie szuka.
Olek przyczynił się do rozsławienia polskiego sportu wysokogórskiego zjeżdżając jako pierwszy Polak na nartach z Cho-Oyu. Uczynił to na własną rękę, pchany pasją i miłością do gór.
Zwracam się do Pana Ambasadora w imieniu wszystkich tych, którzy kochają go tu, na dole – najserdeczniej prosimy o wznowienie poszukiwań. Głęboko wierzymy, że niebieskie połoniny mogą jeszcze na Niego zaczekać.

Z uszanowaniem,
Radosław Jurzysta

Do komentujących idiotów na Onecie….

Wiecie co? Wy wszyscy, którym z taką łatwością przychodzi opluwanie człowieka za realizowanie swoich pasji… Weźcie dobry rozbieg i pierdolnijcie (tylko skutecznie) w jakiś mur. Jak można być takim wyzutym z empatii skurwysynem, żeby pytać „a kto funduje takie wypady”? „Kto płaci za poszukiwania”? „Głupota”, „sam chciał”, „kto szuka guza ten znajdzie”? Ludzie, co z wami jest? Doprawdy, jeśli nie macie nic do powiedzenia to zamknijcie mordy. Po prostu je zamknijcie. Bo tam w Wetlinie siedzą pogrążeni w rozpaczy bliscy Olka. Bo my, jego przyjaciele, śledzimy każdego newsa, czekając na tego, w którym podadzą, że żyje, że Go odnaleziono. Bo niektórzy z nas znają go całe życie, jego życie. Bo Olek, w przeciwieństwie do wielu z Was – to po prostu fantastyczny człowiek z wielką pasją. I z odwagą do jej realizowania. O takich ludziach, którzy przekraczają swoje granice, czynią niemożliwe – możliwym – o nich pisze się w encyklopediach. Jeśli naprawdę nie macie do powiedzenia nic, prócz hejtu na chłopaka, którzy sięgnął po swoje marzenia – zwyczajnie zamilknijcie. Wstyd mi za to, że jesteśmy tej samej narodowości…
OLO! WRACAJ!
…bo się potopimy we łzach.