Wszystkie wpisy, których autorem jest Puma

Zima w mieście….

W Warszawie nasrało śniegu od cholery. Bozia postanowiła chyba „wynagrodzić” ludziom poprzednie lata, kiedy śniegu nie bywało niemal w ogóle i w efekcie mamy zasypane ulice i chodniki. Zasypane maksymalnie jak się tylko da. O takie szczegóły jak miejsca do parkowania nikt się nie troszczy, bo i po co? Wszędzie straszą wielkie zaspy w kształcie samochodów – to Ci, którzy postanowili dać sobie spokój z jeżdżeniem zimą. Każdy kolejny opad śniegu a także białe gówno odgarniane z ulic przez pługi wylądowało na ich autkach. Zawartość soli niespecjalnie wróży karoseriom tych podśniegowych, mechanicznych eskimosów. Dzisiaj przez 40 minut krążyłem po osiedlowych uliczkach próbując znaleźć miejsce do zaparkowania. To jest jakaś porażka. Nie lubię zimy w mieście. Nienawidzę zimy w mieście. Nie wiem jak to wygląda w mniejszych miejscowościach ale Warszawa daje dupy na tym śniegowym froncie w całej rozciągłości. Można by pomyśleć, że w kraju, gdzie zima nie jest zaskoczeniem jakim byłaby, dajmy na to w Brazylii, wraże służby powinny być przygotowane na śnieżne niespodzianki. Ale nieee…

Mecz: Zima 2010 – Warszawa – 1:0

(…i nic nie zapowiada zmiany wyniku)

Notki z podróży

27 stycznia, 13.48 gdzieś na morzu

Irlandia już za mną. Leaving party w Dublinie z moimi przyjaciółmi, nocleg u Sławka a później droga wybrzeżem do Rosslare. W Rosslare zrobiło mi się naprawdę smutno. Stałem na brzegu patrząc na morze a łzy mi ciekły po twarzy. Z żalu. W Irlandii spotkały mnie nie tylko dobre rzeczy ale tak to już się dzieje, że z czasem o złych się nie pamięta. Musiałbym się mocno wysilić, żeby przypomnieć sobie coś nieprzyjemnego. Teraz siedzę w swojej kajucie a za bulajem przesuwa się spokojne morze. Na pomysł z kabiną wpadłem tuż po wejściu na prom. Pomyślałem, że 17 godzinna podróż masakrycznie mnie wymęczy, jeśli nie będę mógł się porządnie wyspać. A przecież przede mną jeszcze prawie 2 tysiące kilkometrów. I to był chyba najlepszy pomysł na jaki mogłem wpaść. Dostałęm kajutę z 4 łóżkami ale cały czas jestem w niej sam. Nikt mi nie przeszkadzał, nikogo nie krępowało moje towarzystwo. Oglądałęm filmy a potem usnąłem kołysany delikatnie. Budziłem sie kilka razy w nocy kiedy kołysanie stawało się mocniejsze i wtedy od razu przypominał mi się Titanic 🙂 Na szczęście mój prom wydaje sie być stabilniejszy 😀 Za jakąś godzinę lądujemy we Francji a stamtąd już na kółkach ruszam do Polski. Wiem, że na kontynencie jest zima i niskie temperatury ale mam nadzieję, że moje autko sprawi sie dobrze i dowiezie mnie tam gdzie chcę.
Do Jagny.

27 stycznia, 20.51 Amiens, Francja

Francja jak zwykle „przyjazna”. Podczas mojego poprzedniego przejazdu przez ten kraj panienka w punkcie poboru opłat na autostradzie tak udzieliła mi informacji, że niepotrzebnie zrobiłem dodatkowe 180 km. Teraz nie pytam już nikogo o drogę, wskazówek udziela mi sympatyczna Magda z mojego GPS-a 😛 Stacje benzynowe mniej wiecej co 80 km a na żadnej przydrożnej jak do tej pory nie trafiłem na działające WI-FI. Moja córa napisała do mnie sms-a a ja nawet nie mogę jej odpisać, bo kredyt na mojej irlandzkiej karcie się skończył. Merde….Magda mówi że do Poznania mam 1280 km. Jeśli uda sie utrzymać tempo jazdy to powinienem na rano być w Polsce. Oczywiście jeśli wcześniej nie dopadnie mnie zmęczenie. Wtedy pójdę spać. Pogoda póki co nie jest zła, chociaż dość mocno wieje wiatr ale za to nawierzchnia jest sucha, zatem przynajmniej na razie moje letnie opony nie są przeszkodą.Belgia jest już niedaleko. Sławek, mój kumpel z Dublina mówił, ze Belgia, jako jedyny kraj w Europie ma oświetlone wszystkie autostrady. I to kompletnie za darmochę – rachunek za prąd Belgowie wysyłają do Berlina a ten płaci bez szemrania. Jedna z form odszkodowania po II Wojnie Światowej. Praktyczne i wymierne. Czemu nikt w Polsce nie pomyślał o równie opłacalnej formie odszkodowań?
Zatrzymałem sie na stacji bo mój GPS się wyładował i trzeba go nieco wzmocnić, zanim ruszę w dalszą drogę. Korzystając z okazji powstała ta relacja. Szkoda, że póki co nie mam możliwości wrzucenia jej do sieci.

28 stycznia, 1:35 okolice Liege, Belgia

Od jakiejś godziny pada śnieg. Prędkość podróżna spadła ze 130 do średniej 70-80 km/h. Marne szanse, żeby do rana dojechać do Polski. Nadto zaczynam odczuwać zmęczenie, spotęgowane dodatkowo koniecznością wzmożonej uwagi ze względu na śliską drogę. Śnieg jest świeży i zdrad liwy, zdarzyło mi się już przejechać kilka metrów bokiem. Pierwotny plan przewidywał, że zatrzymam się w Liege, u mojej kuzynki Gosi. Jednak kilka dni temu Gosia odwołała to spotkanie – no kupno domu to rzeczywiście ważna przyczyna. Więc właściwie nie bardzo mam sie gdzie zatrzymac po drodze. Pewnie, jeśli już rzeczywiscie nie dam rady jechać to zakopie się w śpiwór na jakiejś stacji benzynowej i przekimam kilka godzin do switu. Przy takiej pogodzie chyba bezpieczniej jechac w dzień. Choć z drugiej strony wtedy będą jechac wszystkie ciężarówki, które teraz zalegają na przydrożnych parkingach. Tak źle i tak niedobrze… Czemu ja nie wróciłem jesienią, zanim spadły temperatury i śniegi? 🙂
Najbardziej mnie denerwuje to, że nie mam skąd wysłać do Jagny wiadomości że już do niej jadę. Wiem, że bedzie czekać i bedzie jej przykro, kiedy sie obudzi a sms-a ode mnie wciąż nie będzie. O tej porze jednak nie mam ską wziąć internet a bez tego jestem uziemiony aż do Polski. Tam kupie zasilenie do polskiej karty i wtedy bede mógł dzwonić. Przy dobrych wiatrach bedzie to dopiero jutro po południu albo wieczorem… Teraz czeka mnie co najmniej godzina na tej stacji benzynowej – ładuje zarówno laptopa jak i telefon (GPS). W ten sposób, kiedy telefon sie wyczerpie, podłaczam go do lapka w aucie i działa jeszcze jakies 1,5 godziny 🙂 Wszystko przez jakis problem z instalacją elektryczną w Reni – trzy ładowarki do telefonu poszły z dymem i jestem zdany wyłącznie na zasilanie z bateryjki. Trzeba sobie radzić 🙂 Dla zabicia czasu obejrzę sobie jakiś kawałek filmu a lapek i telefon niech sie ładują 🙂

28 stycznia 4.00 Niemcy

Dotarłem do Niemiec i tu postanowiłem sobie zafundować drzemkę. Czemu nie wcześniej? Bo tu o 4 rano mają świeże pieczywo, gorącą kawę, jajka, dobry chleb i wurst. Nadto przez Niemcy planuję przejechać jednym ciagiem wiec mozze warto sie zdrzemnąc…

28 stycznia 22.53 Polska, Poznań

No i jestem. Napojony przez FlyMana żubrówką i nakarmiony kolacją kończę moją relację. Niemcy zrobiłem w kilka godzin, nawet nie zauważyłem kiedy minąłem Świecko. Znaczy w sumie zauważyłem: z 3 pasów zrobił się jeden, wąsko, ślisko i ciemno. Znaczy jestem w Polsce.

Od dzisiaj to moja teraźniejszość….

Taczka

W czwartek przyjeżdża Taczka. Będzie moim ostatnim, niespodziewanym gościem. Niespodziewanym, bo pomysł urodził się nagle, podczas rozmowy telefonicznej w drodze do Letterfrack w sylwestra. A ze wszystkich pomysłów te najgłupsze są najfajniejsze – zatem jest w normie. Tak śmiesznie jest z Taczką – od niej i od Galway zaczęła sie moja przygoda w Irlandii. To podczas spotkania z Nią w ciągu dwóch godzin po przyjeździe zdecydowałem, że nie zostane w Anglii. Wybrałem Irlandię. I teraz, na koniec mojej zielonej przygody znów będziemy tu razem. Dwa ludki z których jedno tęskni bardzo za wyspą a drugie tęsknic dopiero zacznie. Moje irlandzkie życie zatoczyło pełne koło i wiem, że Taczka będzie jego najlepszym dopełnieniem.

Klamka zapadła.

Się wzięło i porobiło. Wczoraj działając pod natchnieniem wreszcie zdecydowałem się na środek transportu do Polski. Wracam autem, bo mi się jakoś słabo robi, kiedy oczami wyobraźni widzę, jak kurier pizga pudło z moim komputerem gdzieś do swojego vana. Lub pizga moją gitarę… Koszty podobne a przynajmniej będę miał wszystko pod kontrolą. Mojej Reni w Polsce nie zarejestruję. To taki dziwny kraj ta Polska – nie pozwalają na rejestrację aut z kierownicą z drugiej strony. Może w końcu UE wymusi na polskich władzach zgodę na to, co bardziej cywilizowane państwa już wprowadziły. Póki co myślę o sprzedaniu Reni na części po powrocie. Szkoda, bo to dobre auto, nie psuje się i jeździ bez zastrzeżeń. Ale jak ma stać gdzieś i niszczeć….

26 stycznia wypływam z Irlandii do Francji. 17 godzin na promie, potem jakieś 2 tys. km do Warszawy. Do nowego życia.

Data Wyjazdu/czas: Wto 26 Styczen 2010 at 2130
Data Przyjazdu/czas: Sro 27 Styczen 2010 at 1430
Pasazerowie: 1 Dorosly
Transport: Samochod osobowy, 97CE4071 – Renault Megane
Dlugosc : Mniej niz 5 Merty
Wysokos : Mniej niz 2.6 Merty
Akomodacja: 1 z Standard Seat (NV)
Typ biletu: BROCHURE FARE:

Koniec roku

Pierwszego Sylwestra przesiedziałem na skale w Atlantyku w Galway, sącząc szampana prosto z butelki i słuchając jak mruczy ocean. Następnego spedziłem w Letterfrack z moją przyjaciółką Anią. Przyjechała z Warszawy specjalnie po to, żeby spedzić ze mną Nowy Rok. Potem był Dublin, Sylwester z przebierankami stylizowanymi na lata trzydzieste. Zadziwiające, jak świetnie można sie bawić do muzyki z „Hallo Szpicbródka” lub „Vabank”.

Na moje pożegnanie z wyspą ponownie wybrałem Letterfrack. Właściwie nawet nie wybierałem – po prostu to jedyne miejsce gdzie chciałem witać nowy rok. Home far away from home… Tym razem przyjechałem zupełnie sam. Nie żałuję. W pubie, gdy minęła północ zostałem wycałowany przez irlandzkie dziewczyny, wyściskany przez facetów, obdarzony uśmiechami przez wszystkich. Tudzież darmowym piwem. Byłem sam i obcy ale… Tutaj nikt nie jest obcy w nowy rok – powiedziała jedna z dziewczyn wyciągając mnie od stolika. Po toastach wyszedłem troche pospacerować. Letterfrack to maleńka wioska – poza dzwiękami pubu właściwie na ulicy panowała cisza,, przyjemna cisza. Wróciłem do hostelu, zabrałem z auta gitarę i usiadłem sobie w pokoju kominkowym, żeby troche pobrzdąkać. Prócz mnie tylko para sympatycznych Irlandczyków, grali w scrabble. Ogień w kominku, światło ze świeczek, dzwieki gitary.

Teraz siedzę i piszę a za oknem  wstaje dzień, słońce zaczyna pieścić Diamond Mountain, wszechobecna cisza. Nie wyobraziłbym sobie lepszego poranka.

Będę wspominał tego Sylwestra z wielkim wzruszeniem.

Noworoczny Avatar

Siedzę w kinie i czekam aż zacznie się „Avatar”. Dawno nie byłem tak podekscytowany, po trailerach wiele sobie obiecuje.
Zobaczymy…

Edit
Nie mogę się pozbierać. Film mnie zmiazdzyl, wbił w fotel, zachwycił i wzruszyl do łez. I nie tylko ja plakalem. James Cameron to od dzisiaj mój mistrz na równi z Peterem Jacksonem bo od czasów Wladcy Pierscieni nie widziałem nic tak spektakularnie zachwycajacego.
Do kina ludzie!!

Galway

Został mniej niż miesiąc do mojego wyjazdu. Siedzę w moim ulubionym pubie w Galway, pije Bulmersa i robię sobie podsumowanie. Czuje się tu jak w domu, czy znajdę swój dom w Polsce? Jak bardzo będę tesknil za Irlandia? Gdyby nie wybuchł kryzys, gdybym miał prace i mógł tu przywieźć Jagne wszystko byłoby inaczej. Zasmakowalem normalności, tak, normalności, o której nie miałem pojęcia zanim nie wyjechałem. Będzie mi brakować bezinteresownej uprzejmości obcych ludzi, usmiechow tychże, zakazu palenia w pubach, wszechobecnej, klujacej w oczy zieleni (nawet w grudniu), widoku wzgórz kiedy wyjdę przed dom, oceanu po 10 minutach spaceru po mieście, muzyki na żywo w co drugim pubie do grania której można się przyłączyć w dowolnej chwili, wielojezycznych znajomych pod bokiem… Wracam bo nieprzytomnie tęsknię za Jagna. Myślałem ze tu będzie mój dom, nie planowalem wracać do Polski. Dlatego tak ciężko mi się stad zebrać. Po nocach mi się śni, ze w ostatniej chwili wydarzy się coś co pozwoli mi tu zostać, przywieźć Jagne, być szczęśliwym przez kolejne lata. Bo jestem tu szczęśliwy i chce mi się płakać na myśl o wyjeździe. Ale Jagna się liczy bardziej niż wszystko inne na świecie.
Wiec wracam…