Koniec roku

Pierwszego Sylwestra przesiedziałem na skale w Atlantyku w Galway, sącząc szampana prosto z butelki i słuchając jak mruczy ocean. Następnego spedziłem w Letterfrack z moją przyjaciółką Anią. Przyjechała z Warszawy specjalnie po to, żeby spedzić ze mną Nowy Rok. Potem był Dublin, Sylwester z przebierankami stylizowanymi na lata trzydzieste. Zadziwiające, jak świetnie można sie bawić do muzyki z „Hallo Szpicbródka” lub „Vabank”.

Na moje pożegnanie z wyspą ponownie wybrałem Letterfrack. Właściwie nawet nie wybierałem – po prostu to jedyne miejsce gdzie chciałem witać nowy rok. Home far away from home… Tym razem przyjechałem zupełnie sam. Nie żałuję. W pubie, gdy minęła północ zostałem wycałowany przez irlandzkie dziewczyny, wyściskany przez facetów, obdarzony uśmiechami przez wszystkich. Tudzież darmowym piwem. Byłem sam i obcy ale… Tutaj nikt nie jest obcy w nowy rok – powiedziała jedna z dziewczyn wyciągając mnie od stolika. Po toastach wyszedłem troche pospacerować. Letterfrack to maleńka wioska – poza dzwiękami pubu właściwie na ulicy panowała cisza,, przyjemna cisza. Wróciłem do hostelu, zabrałem z auta gitarę i usiadłem sobie w pokoju kominkowym, żeby troche pobrzdąkać. Prócz mnie tylko para sympatycznych Irlandczyków, grali w scrabble. Ogień w kominku, światło ze świeczek, dzwieki gitary.

Teraz siedzę i piszę a za oknem  wstaje dzień, słońce zaczyna pieścić Diamond Mountain, wszechobecna cisza. Nie wyobraziłbym sobie lepszego poranka.

Będę wspominał tego Sylwestra z wielkim wzruszeniem.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.